wtorek, 24 marca 2015

Talent?

Taki mój wywód. Właściwie taka rozmowa w cztery oczy z samą sobą. Jedna z mądrzejszych. Miłego czytania.
Talent. No ja cię proszę. Ja w to nie wierzę. Ewentualnie śpiew, na to nie masz wpływu. Głos to coś czego nie można zmienić. Resztę możesz.
Wiadomo można mieć predyspozycje do czegoś, bo jednemu będzie to przychodzić łatwiej drugiemu trudniej, ale to nie jest talent. Jeśli nauka j. włoskiego sprawia mi przyjemność to czemu mam tego nie robić? Co z tego że ktoś pojmie zasadę perspektywy w mig, a mi zajmie to tygodnie, miesiące lata. Co z tego że jeden ma taką przemianę materii, drugi musi ciężko pracować by osiągnąć ten sam efekt.
Zastanów się co nazywasz talentem.


Nie powiem, pochwały są miłe, ale do cholery pytania ,,Jak to zrobiłaś?" ,,Sama, to narysowałaś?" Och no wiecie tak parę lat temu usiadłam do kartki i okazało się że umiem rysować. -,- Zdradzę wam tajemnicę - tak nie było. Ćśśś.. Możecie ludziom zrujnować życie jeśli się okaże, że tak naprawdę ciężko na to pracowałam. Że to, że nie potrafią oznacza A. nie próbowali B. zabrakło im motywacji.
Rysuję bo lubię. Nie dlatego, żebyście mnie chwalili. Nie po to, abyście czuli się gorsi, nie po to, żeby poczuć się lepszą. Rysuję bo lubię. Bo sprawia mi to przyjemność. Bo wierzę że to coś wartościowego, coś w czym mogę wyrazić siebie, coś co po prostu doceniam. Rysuję, nie dlatego, że mi to wychodzi lecz dlatego robiąc to czuję się szczęśliwa. I chcę się tym dzielić.
Parę lat temu, 3 albo 4, natrafiłam na dwa świetne blogi o rysunki fotorealistycznym. Tak mi się to spodobało, że uznałam ,,tak, to jest coś co chcę umieć". Mój cel był jasny chciałam rysować tak jak one i w 2 lata zrobiłam tak duży progres o jakim mi się nie śniło. Z perspektywy czasu nie wiem czy to była dobra decyzja, patrząc na to czego mogłam się nauczyć w tym czasie, a co teraz tak bardzo próbuję rozkminić. Ale jedno wiem. Sprawiało mi to niebotyczną frajdę. Uwalniało umysł i pozwalało cieszyć się tylko tym że żyję i oddycham. Tak jest dalej.
Talent to nie jest olśnienie : ,,Wow, jestem w tym dobra to będzie mój talent". Ogółem nie lubię pojęcia ,,talent". Bo czym to się różni od zainteresowań. Talent jest w głowie, jest w czynach i myślę że jako 4-letnia dziewczynka nijak nie różniłam się od innych. Indywidualności, talenty i predyspozycje przychodzą z wiekiem. Bo kto mógł przewidzieć że będę tak rysować. Wszyscy byliśmy tacy sami, tylko jednemu przyjemność sprawiała gra w piłkę, innym śpiew lub taniec.

,,Wow, to nie możliwe że tak rysujesz" , ,,Wow, jak to zrobiłaś?" Zastanów się. Spróbuj zapytać siebie co ty robiłeś. Co robiłeś przez te 14 lat, kiedy ja rysowałam. Grałeś na komputerze? Super. Pewnie jesteś w tym dobry. Znasz wszystkie skróty klawiszowe, umiesz stworzyć plan, który sprawia, że zawsze wygrywasz, jakie skomplikowane strategie. Musiałeś poświęcić mnóstwo czasu, by mieć taki a nie inny poziom. Powiem szczerze nie wiem jak to robisz. Prawdopodobnie z łatwością byś mnie pokonał bo się na tym nie znam. Bo w tym czasie właśnie rysowałam. Ktoś pewnie oglądał program przyrodniczy, może grałeś na instrumencie.

Dla mnie gra na jakimś instrumencie jest chyba szczytem osiągnięć. Ale skoro tak bardzo tego chciałam, dlaczego tak się nie stało? Bo wtedy nie zastanawiałam się co chcę. Robiłam to co mogłam. W mojej rodzinie nikt nie gra na instrumentach, więc nawet mi to do głowy nie przyszło. A kredki? Zawsze i wszędzie! Chciałam umieć grać a nie po prostu grać. A to spora różnica. Może brakuje mi odwagi by spróbować? Chciałabym umieć j. angielski. Ale nie umiem. I w tym momencie mogłabym zwalić winę na to że nie mam talentu do języków. Fakt, mam mniejsze predyspozycje niż np.: moja przyjaciółka. Ale to nie oznacza że nie mogłabym się nauczyć. Mogłabym gdybym chciała się uczyć,a nie po prostu umieć.
Brakuje mi motywacji, a może czasu bo dużo czytam i rysuję. I zawsze są rzeczy ważniejsze. A może sama czynność nie sprawia mi przyjemności.


Jako podsumowanie powiem wam, że w życiu potrzebne są trzy rzeczy.:

odwaga
by próbować nowych rzeczy i stawiać sobie cele
samodyscyplina
by się nie zatrzymywać
upór
by pokonywać przeciwności


Trzymajcie się ciepło
~Agrin



środa, 11 marca 2015

Nowa Ziemia

Wszyscy choć raz zastanawialiśmy się do czego dojdzie w przyszłości i jak będzie wyglądać świat ,,po wybuchu", katastrofie biologicznej lub chociażby wojnie. Ten temat jest bardzo często podłapywany przez pisarzy i mamy tego na rynku mnóstwo. Więc dlaczego sięgamy po wybraną powieść? Musi nas czymś zaniepokoić no i zaskoczyć. O tym jest Nowa Ziemia autorstwa Juliann Baggott. Można pomyśleć, że cała fabuła będzie do przewidzenia. Garstka ludzi w supernowoczesnym świecie i miliony poturbowanych w gruzach swoich domów. I tak praktycznie jest w każdej tego typu książce. Także i tej. Więc można powiedzieć że różnią się szczegółami..


Ale ta jest inna. Wyróżnia ją zaplanowany wybuch, który sprawia że człowiek stapia się z przedmiotami . Świat jest w ruinie, na pustkowiach mieszkają pyły, ci którzy stopili się z ziemią gruzami i skałami. W lasach czają się bestie, ludzie stopieni ze zwierzętami, a na opuszczanych ulicach grupony składające się z kilkorga ludzi. Świat jest brutalny i pozbawiony złudzeń. Fabuła to jest największy atut tej książki.
Poza tym mamy kopułę i ludzi bez blizn, szram i wtopień, tak zwanych czystych, między innymi Patridge. W tym ciężkim do przełknięcia świecie Presję, która oprócz dziadka nie ma nikogo.
Co łączy tych dwoje? Upór, bunt oraz coś jeszcze - przeszłość.
 Poznajemy mnóstwo postaci. Wszystkie są wielowymiarowe, mają przeszłość ciężką i trudną, teraźniejszość, multum myśli i uczyć i przyszłość, czyli nadzieję na lepsze życie. W tych wszystkich młodych ludziach jest tyle woli walki, psychicznej siły zdobytej przez trudne doświadczenia i chęć zmian.
Czuje się do nich szczerą miłość, albo bezwarunkową nienawiść. Wszystkie wątki są delikatnie splatane. Są spiski, tajemnice i miłość. Całość jest dobrze zbudowana. Postacie są naturalne. Ja odczułam jednak może dwie nieznaczne wady. Po pierwsze pomija się kluczowe kwestie, rzeczy są urwane. Miałam wrażenie, że niedopowiedziane. Również nielogiczne wydawało mi się że człowiek nie stapiał się z ubraniem, krzesłem tylko topił się z długopisem co przeczyło logice.
Po drugie postać Patridge, czyli głównego bohatera, była taka hmm.. nie dopracowana, nijaka. Jego historia piękna i wzruszająca, ale zachowanie nienaturalne i momentami denerwujące. Tak jak inne postacie były głębokie i szczere tak Patridge jakoś nie bardzo mi pasował.
Chciałam jeszcze wzrócić uwagę na układ rozdziałów. Relacja wydarzeń jest 3-osobowa, ale każdy rozdział jest podpisany imieniem postaci i to wokół niej i jej przeżyć skupia się narracja.
Generalnie ciekawa lektura i myślę że sięgnę po kolejne tomy. ( Bo jest to trylogia Świat po wybuchu. Chyba o tym nie wspomniałam. ) Niebanalny i tylko dwie małe uwagi, ale myślę że mimo wszystko warto. Ja nie żałuję. A może tylko ja jestem dziwna i tak naprawdę Patridge jest wspaniałą osobą. O tym musicie już zdecydować sami.

Pozdrawiam ~
Agrin~

poniedziałek, 9 marca 2015

Black Ice

Nie umiem tego nawet ubrać w słowa. Początek był trudny, taki jakiś naiwny, przez 50 - 80 stron narrator w słaby, przerysowany sposób opowiadał. Denerwowała mnie naiwność Brit. Generalnie dopiero końcówka zmieniła moje zdanie o niej. Kiedy akcja się zawiązała była już wciągająca. Ale po kolei!
Mamy tu do czynienia z kolejną niezależną książką, mojej ukochanej pisarki Becci Fitzpatrick, autorki Szeptem. Sagi o której nie pisałam bo jedyne co mogłabym napisać to ,,Patch, wow, Scoot, Nora Kocham! Vee". Jak tylko skończyłam tą serię poprzysięgłam sobie, że będę miała wszystkie napisane przez nią książki. Czekałam jakieś 3 lata, ale w końcu jest! Black Ice.


Książka opowiada, o dziewczynie która od jakiegoś czasu przygotowuje się do wyprawy w góry z przyjaciółmi. W końcu nadchodzi ukochana przerwa wiosenna i za parę dni, Brit, jej przyjaciółka Korbie, mają wyruszyć w góry. Jednak niespodziewanie do miasta wraca były chłopak Brit a brat Korbie - Calvin.
Chłopak przygotował w górach domek a dziewczyny mają dojechać samochodem parę godzin po nim.
Niestety, zaczyna się zamieć, samochód nie może podciągnąć się w górę, a dziewczyny zostają uziemione. Szukając w mrocznym, ciemnym lesie schronienia,znajduję chatkę. Ale to im w cale nie pomoże.

Denerwował mnie tak jak już powiedziałam wstęp. Dłużący się bez potrzeby. I te wstawki dotyczące Calvina. Bo to oczywiście on zerwał z Brit. A ona przez kilka miesięcy liczyła że do siebie wrócą. Kiedy jednak pogodziła się że może więcej go nie zobaczy on wraca, a w Brit odżywają stare nadzieje i wspomnienia. Biedna, grzeczna i naiwna Brit przez 50-80 stron mówi o tym czy chce do niego wrócić czy nie. Na dalszych stronach również znajdziemy mnóstwo wspomnień, będą one jednak napisane inaczej. Będą budowały psychologiczny portret bez bezpośredniego kontaktu z nim. A bohaterowie to jest duży plus książek Becci.
Książka opisywana jako mrożący krew w żyłach thiller. Ta opinia jest jednak lekko naciągana. Oczywiście Brit, zostaje porwana przez 2 zbirów i pod groźbą śmierci ma ich wyprowadzić z ciemnych ośnieżonych gór. Dlatego też z początku spodziewałam się właśnie akcji i mrożących krew w żyłach opisów. Nie powiem że nie znalazłam emocji, bo pisarka w cudowny sposób prowadzi czytelnika przez, strach, podniecenie smutek i gniew. Ale robi to słowami, scenerią i tymi drobnymi zdarzeniami nie całą faktyczną akcją.
Wszystko zależy czego oczekuje czytelnik, ale wszyscy znający jej sagę szeptem prawdopodobnie oczekiwali spektakularnego powrotu tej cudownej miłości. Bo zakochać się w porywaczu, czy to nie jest ekscytujące. Główna bohaterka Brit, po tych początkowych stronach zmienia się w dużo bardziej dojrzałą dziewczynę, musi sobie w końcu jakoś w tej śnieżycy dawać radę.
No i oczywiście Jude. Męska postać na którą czekały wierne fanki Becci Fitzpatrick. Postać lepsza od wykreowanego w szeptem Patcha. Dużo głębsza i bardziej wrażliwa. wszystkie sceny z Judem po prostu pokochałam.
Całość opiera się na relacjach ludzkich, więc można powiedzieć że to po części obyczajówka. Dużo dzieje się w przeszłości w stosunku do czasu akcji, jest zaznaczone jak tragiczne zdarzenie i podejmowane decyzje mają wpływ na przyszłość.
Nie wiem jak innym, ale ja jestem zachwycona. Czekałam przede wszystkim na tych wielowarstwowych bohaterów, których można pokochać z całego serca. Pokochałam miłość Juda i Brit. Tak przewrotną, choć przewidywalną umiejscowioną pośród burzy śnieżnej.
Romans z zabójcą? Czy to nie ekscytujące.
Ocenę zostawiam wam.
Pozdrawiam i życzę spóźniona
 wszystkiego naj wszystkim kobietkom
~Agrin