czwartek, 3 listopada 2016

Mister Doctor? It's Strange.

Czy to już trochę dziwne gdy zauważam upływ czasu w momencie kolejnych premier filmowych? Za każdym razem mam wrażenie że nie ma szans bym doczekała kolejnego filmu. A w chwili gdy wychodzę z sali kinowej nie mogę uwierzyć że to już minęło. A najbardziej jest mi przykro właśnie na takich widowiskach jak chociażby Doctor Strange. Na widowiskach, które spełniają oczekiwania w 100%.
Doctor Strange ukazuje nam genezę kolejnego już bohatera komiksów Marvela. Historia prosta, wręcz banalna, ale film tak przyjemny dla oka że to już nawet nie ważne. Stephen Strange, grany przez Benedicta Cumberbatcha, to utalentowany chirurg, odznaczający się takimi cechami charakteru jak arogancja i egoizm. W wyniku wypadku samochodowego zostają uszkodzone nerwy jego dłoni. Mimo mnóstwa wydanych pieniędzy i wielu operacji Strange nie jest w stanie utrzymać skalpela w ręce. Zaczyna on więc poszukiwać pomocy w medycynie niekonwencjonalnej w Nepalu. Tam odkrywa mistyczną stronę natury człowieka.

Marvel już od dawna wie jak robić filmy o superbohaterach aby były one udane, więc o jakość widowiska się nie obawiałam. Film ukazujący, a jednocześnie sprawnie wprowadzający magię do uniwersum okazał się nie tylko dobrym filmem superbohaterskim ale również filmem dającym powiew świeżości w sprawie magii w kinie w ogóle. Wizualna strona widowiska nie tylko dorównała moim oczekiwaniom ale również je przebiła. Rzadko zdarza się by film, który praktycznie cały tworzony jest w technikach komputerowych wyglądał tak naturalnie. Brzmi to trochę absurdalnie mówiąc o efektach magicznych, ale tak właśnie było. Z ekranu nie biła sztuczność, wszystko było dopracowane do perfekcji. Film ten świetnie pokazuje możliwości techniki 3d. Pierwszy raz nie czułam się tym przytłoczona i nie uważałam tego elementu ze dyskomfort (noszę okulary więc nie przepadam za seansami w 3d). Walki były kreatywnie zaplanowane i nie polegały na rzucaniu w siebie ognistych kul, albo strzelaniu w siebie energią, ale na ucieczkach i naginaniu wszelkich praw fizyki. Film w tej kwestii pobił wszystko co do tej pory widziałam. Kształtowanie całej materii, wyginanie przestrzeni i kontrolowanie środków ciężkości dały niesamowite wrażenie.

Jeśli chodzi o fabułę to jest bardzo sztampowa. Zwłaszcza że film pokazuje kolejne origin story bohatera. Bohatera który z samej definicji przypomina już kogoś, kogo w uniwersum mamy. Muszę przyznać że nawet Benedictowi, który jest genialnym aktorem, nie udało się stworzyć postaci Doctora Strange tak by nie przypominał on Iron Mana. Przez cały film wisiało to nad nim widmo postaci Starka tym bardziej, że ja na ekranie widziałam nowego Sherlocka i starą Adler, więc do kompletu brakowało mi tylko Downeya. Historia w żadnym miejscu mnie nie zaskoczyła, ale nie była też źle zrobiona. Film musiał w naturalnej narracji wprowadzić zarówno bohatera jak i magię w ogóle, więc nie było czasu by skonstruować bardziej skomplikowaną fabułę. Od pierwszego zwiastunu wiedzieliśmy już kto będzie będzie walczył po stronie Strange i przeciwko komu walka będzie się rozgrywać. Jest to niezaprzeczalnie najgorsza strona filmu. No i dotyczy jednej z ważniejszych punktów tworzących film. Podczas seansu jednak nie odczuwałam tego tak mocno bo byłam zbyt zajęta wszystkim innym co działo się na ekranie.

Świetną kreacją wykazała się według mnie Tilda Swinton w roli komiksowego Przedwiecznego. Wiele kontrowersji towarzyszyło castingowi do tej roli, który ostatecznie wygrała Tilda. W komiksach Przedwieczny był starszym mężczyzną pochodzenia azjatyckiego. Ja jednak po seansie nie wyobrażam sobie by ktoś inny niż Tilda mógł zagrać tą postać. Aktorka świetnie się odnalazła i muszę przyznać że jej Przedwieczny wypadł uroczo. Po prostu uroczo, nie umiem znaleźć innego słowa. Zupełnie inny był odbiór złego Kaecilius'a. Ale to też już jedna z cech marvelowskich produkcji. Dobrymi złymi to one nie grzeszą. Oczywiście aktorsko nie odbiegł od reszty. Mads Mikkelsen chyba nie potrafi źle zagrać. Jednak jego postać była po prostu źle napisana. Ciężko było się wczuć w jego sytuację, historię. Oglądając film miałam wrażenie że można było to zrobić dużo lepiej i że wyjątkowo jego historia mogłaby mieć jakiś szerszy kontekst. Było mi przykro patrzeć na Mikkelsena, nie mogąc zrozumieć głębiej psychiki tej postaci. Bo polubiłam Kaecilius'a.

Reszta obsady również wypadła dobrze. Aktorsko to jeden z lepszych filmów superbohaterskich. Szkoda że w niektórych momentach potencjał aktorski został zmarnowany. Pojawił się również typowy dla Marvela humor. Pojawił się on jednak w ilości wystarczającej, był śmieszny i wyważony. Wypadał naturalnie w dialogach zwłaszcza Mister Doctor. (Ten moment kiedy zaczynasz się śmiać zanim żart padnie bo widziałaś zwiastuny c: )
Ogólnie film jest cudowny wizualnie, więc myślę że chociaż dlatego warto się wybrać. Odznacza się świetnie dobraną obsadą. Więc jeśli lubisz filmy Marvela, to się nie zawiedziesz. A jeśli tematyka ta cię nie kręci, to zastanów się czy nie warto po prostu popatrzeć na połamaną rzeczywistość chociażby Nowego Jorku.

~kociepelko

wtorek, 19 lipca 2016

Deadpool


 Skończyłam. Uff.. Dużo czasu mi to zajęło biorąc pod uwagę że zaczęłam jakoś po premierze Deadpoola a skończyłam dopiero teraz. I nawet nie wiem jak to się stało że porzuciłam tę pracę na prawie pół roku. Ale najważniejsze że się jednak udało.





Praca przedstawia Wade Wilsona, jako Deadpoola. Wykonany akwarelą na formacie A3. Robiłam to w czasie takich dwóch długich posiedzień, więc myślę że całość zajęła mi około 6/7 h. Za drugim razem myślałam że się załamię i przez chwilę miałam ochotę tę pracę wyrzucić. Cieszę się ze jednak tego nie zrobiłam bo ostatecznie jestem z niej chyba zadowolona.


 
Akwarelą póki co tylko się bawię, więc postanowiłam nie ryzykować i nie zaczynać od "typowego portretu". Tak więc powstał pomysł narysowania Deadpoola w masce, co jednak nie było tak proste jak oczekiwałam. Nie potrafiłam akwarelą oddać faktury kostiumu. Pomógł mi zdecydowanie papier fakturowy którego użyłam. 
Kompletnie nie wyszły mi też katany na plecach. Wydają się nie staranne mimo że w każdy fragment włożyłam wiele wysiłku. Podoba mi się za to tło, dodaje takiego komiksowego klimatu.
Podsumowując jak się trochę przechyli głowę, oddali i zmruży oczy to prawie idealnie. xd Napiszcie co sądzicie.
Pozdrawiam
~kociepełko



sobota, 9 lipca 2016

Podróż przez umysł niezrozumianego człowieka



Kolejna historia autorstwa Mathew Quicka. Kolejna osoba która jest odizolowana. Kolejne problemy z którymi człowiek nie potrafi  sobie sam poradzić, a jednocześnie nie umie o nich mówić. Spora dawka humoru, a jednocześnie ważna lekcja. Książka dająca poczucie że nawet ci najbardziej samotni wcale nie muszą tacy być. Że i na tych najbardziej dziwnych czeka druga osoba tak samo zwariowana jak oni sami.
Historia opowiada o Leonardzie Peacocku, który postanawia zastrzelić ..... oraz popełnić samobójstwo w swoje 18 urodziny. Zanim jednak to zrobi postanawia dać swoim przyjaciołom po upominku. Nikt nie zna jego planów. Nikt nawet nie wie że ma on dziś urodziny. Że przez cały dzień nosi przy sobie naładowany ...... Jak potoczy się jego historia?

 Być może dlatego dorośli piją, uprawiają hazard i zażywają narkotyki - nie potrafią się dłużej podjarać w naturalny sposób.
Być może z wiekiem tracimy tą zdolność.

Mathew Quick zaczarował  mnie już trzeci raz i znowu mu się udało. Przede wszystkim chodzi chyba o motyw samotności i o lekkość z jaką autor snuje opowieść. Bo potrafi podjąć ciężkich tematów w sposób ujmujący. Tworzy małe społeczności w których żyjemy wraz z głównym bohaterem. Można by powiedzieć, po przeczytaniu którejś z kolei książki Quicka, że w pewien sposób powiela on wypracowany już sobie schemat. Jednak oryginalność każdego bohatera, jego przeżycia i charakter sprawiają że za każdym razem przeżywamy nową przygodę. I nie
da się ich do siebie porównać. Jestem osobą wrażliwą i często czuję się niezrozumiana więc czytanie takich książek daje mi w pewien sposób nadzieję że nie jestem jedyna "dziwna". I że tak samo jak na Leonarda tak i na mnie czekają ludzie. Książki Quicka zawsze dotykają mnie osobiście bo nie potrafię nie przeżywać takich historii kiedy utożsamiam się z głównym bohaterem i do końca nie wiedziałam jak historia się potoczy. Bardzo lubię w książkach połączenie słodko-gorzkie.

 Inność to cecha pozytywna. Ale inność jest również trudna.

 I sama nie mogę się zdecydować czy jestem uradowana zakończeniem czy jednak zawiedziona. Ale muszę przyznać że domyśliłam się w sumie tylko jednej rzeczy. Reszta kompletnie mnie zaskoczyła.
Cała historia wygląda trochę jak ostatnia spowiedź Leonarda. Akcja dzieje się przez jeden dzień, 18 urodziny. Autor fajnie zastosował odnośniki, więc wszelkie aluzje lub przemyślenia które tak jakby nie wchodziły w główny tekst mamy ponumerowane jako odnośniki. Miłym zabiegiem były też listy z przyszłości pisane przez osoby które spotka. I powiem wam że przyszłość mnie trochę przeraziła.
Serdecznie wam polecam.
~kociepełko

środa, 29 czerwca 2016

Wzruszająca opowieść o miłości

Ona, troszkę dziwna, bardzo oryginalna i przepełniona miłością do świata i życia mimo wszelkich przeciwności. Żyjąca w zgodzie z zasadą że dobra herbata pomoże zawsze (lub prawie zawsze). Wyróżniająca się ze społeczeństwa wyłącznie strojem i uwielbiająca pszczółki. On,  troszkę samolubny, bardzo wrażliwy i żądny przygód. Człowiek pogrążony w depresji . Pasjonat motocykli, który stracił wszystko.  Co się stanie kiedy rezolutna młoda dziewczyna zostanie opiekunką egocentrycznego byłego biznesmena?
 W książkach jak w życiu los lubi nam płatać figle i tak właśnie wygląda ta powieść. Lou Clark to
26-letnia dziewczyna mieszkająca z rodzicami, siostrą i jej synkiem. Posiadająca od 6 lat chłopaka Patricka i przyjemną pracę w kawiarni. Ale teraz wszystko się zmienia. Lou traci pracę i z powodów finansowych rodziny zatrdudnia się u niepełnosprawnego Willa Traynora jako opiekunka. Ta decyzja przewraca jej życie i światopogląd do góry nogami. Will w wyniku wypadku motocyklowego dostaje paraliżu czterokończynowego. Samemu nie może wykonać najprostszych czynności. Pogrąża się w smutku, i tu wkracza Lou która za cel stawia sobie przywrócenie uśmiechu Willa.

-Daj spokój, tak jakby nigdy nie widzieli dziewczyny, która obgryza facetowi kołnierzyk.
(...)
Wygładziłam sukienkę.
-W każdym razie- dodałam- powinniśmy oboje być wdzięczni, że to nie była metka od spodni.
 
Nie jestem wstanie nawet opisać wielopoziomowości tej książki. Oprócz oczywiście zmagań z chorobą i Lou która w świecie strzykawek i szpitali jest z początku bardzo zagubiona mamy skomplikowaną relacją siostrzaną. Rodzinne problemy finansowe. Poświęcenie dla pasji. Aż dziw jak zgrabnie autorka to wszystko zebrała w tej jednej powieści. Problemy które przypadły w udziale bohaterom są cieżkie do opisania, jednak mimo to nie jest to
książka smutna. Na pewno wzruszająca, ale przy tym dosyć lekka w odbiorze. Poruszająca temat dosyć kontrowersyjny ale w sposób umiejętny. Kilka razy naprawdę się uśmiałam czytając. Jest to jedna z tych książek które skłaniają do myślenia ale robią to delikatnie, tak żebyś się przepracował.

  Zmuszaj się do przekraczania własnych granic. Nie spoczywaj na laurach. Noś z dumą swoje pasiaste rajstopy. A jeśli się upierasz, żeby związać się na stałe z jakimś śmiesznym gościem, zachowaj to gdzieś w sobie. Świadomość, że wciąż masz przed sobą możliwości, to luksus.

Większość książki jest napisana z perspektywy Lou. Oprócz niej występuje pare rozdziałów z perspektywy osoób pobocznych. To był fajny zabieg, ale trochę dziwnie wciśnięty. Te części były za krótkie by dokładniej pokazać sposób patrzenie na całą sytuację, przez ogólnie wyszły na trochę napisane od czapy. Miło by też było gdyby, jeśli już autorka nie ogranicza się tylko do Lou w narracji, dodała nam rozdział z perspektywy Willa. Jeśli chodzi o język jest bardzo prosty i chyba nie ma co się nad nim rozwodzić.
Zakończenie praktycznie od początku przeczuwamy i ten fakt był bardzo przyjemny, całość fabularnie była dobrze skonstruowana. I chyba nie mam większych zastrzeżeń. To czy się wzruszymy i jak odbierzemy powieść zależy od naszej wrażliwości, ale z czystym sumieniem mogę wam tą książkę polecić nie tylko jako o dobrą zabawę, ale również może ona stanowić chwilę zastanowienia nad sensem życia i decydowania o nim.
Pozdrawiam
~kociepełko

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Nordycki bóg na usługach aniołów



Mitologia ogólnie pojęta jest tematem który wiele razy przewija się dziełach literatury, kina, komiksu, obrazach. Jest czymś co w popkulturze ma już swoje miejsce i z większością bogów, i stworzeń mamy już określone skojarzenia. A jednak cały czas powstają kolejne dzieła przedstawiające kolejne przygody postaci z dawnych religii. Co powiecie na nordyckiego boga kłamstwa Lokiego, który zostaje zabójcą na usługach aniołów?

-W niebo też nie wierzę.
-Jakoś nie bardzo przeszkadza mu to istnieć. 
 
 Cały cykl Kłamca składa się z 4 tomów głównej historii oraz dwóch książek zawierających opowiadania napisanych przez polskiego autora Jakuba Ćwieka.  Nie byłam w stanie ani przerwać czytania po którejś z części, ani oddzielnie zrecenzować poszczególnych tomów, bo są to fragmenty całości i zupełnie inaczej patrzy się na pierwszy tom po przeczytaniu ostatniego. Więc będzie to recenzja zbiorowa.
Loki według mitologii to olbrzym uznawany za boga, adoptowany syn Odyn i przyrodni brat Thora, symbol ognia i oszustwa. Nigdy nie był do końca dobry, a jednak bezpośrednio z resztą bogów walczył tylko raz podczas Ragnaroku (zmierzch bogów). W chwili obecnej Loki przebił się już do popkultury najpierw za sprawą komiksów, a obecnie również filmów. A ja że Lokiego ubóstwiam, gdy tylko znalazłam książkę o tak dźwięcznym tytule nie zastanawiałam się długo. Przyzwyczajona do Toma Hidlestona w roli ciemnowłosego Lokiego w bogatych złoto-zielonych szatach, chwilę mi zajęło przyzwyczajenie do myśli że Loki może być blondynem o pięknych długich włosach.
  Cała akcja zaczyna się po szturmie na Valhallę, siedzibie Nordyckich Asów. Loki ukarany za swoje zbrodnie  przywiązany do skały w lochach przeżył napaść Aniołów. A po ich zwycięstwie cyniczny Bóg przystanął do aniołów jako chłopiec na posyłki. Jego zadaniem było eliminowanie po cichu obcych bogów i łagodzenie "buntów" które mogłyby zmniejszyć pulę wiernych. Jak się można domyśleć, żaden bóg nie wykonywalby posłusznie poleceń gdyby sam nie miał w tym interesu. Czy cały układ z cherubinami mu się opłacił? Przekonajcie się sami.
Z początku myślałam, że cały cykl będzie miał luźną budowę i że kolejne tomy nie będą ze sobą mocno powiązane, Tak prezentowały się pierwsze 2 tomy, były to opowiadania z różnych przygód Lokiego i muszę przyznać że gdyby nie moja miłość do Lokiego samego w sobie może nawet odpuściłabym sobie to na jakiś czas po pierwszym. Miłość jednak zwyciężyła i po drugim tomie bylam już mocno nakręcona na punkcie tej serii. Większość opowiadań zaczynała się z perspektywy osób postronnych i w żaden sposób wcześniej nie powiązanych z Lokim. Dopiero po czasie okazywało się jak dużą rolę odgrywały w historii dane postacie. Czas i miejsce akcji były ściśle określone na początku rozdziałów, dzięki czemu nie gubiło się w natłoku różnych spraw. Uwielbiam dialogii w tej serii są żywe i wyjątkowo naturalne, może też poprzez fakt że każdy bohater miał dobrze nakreślony charakter. Znało się motywy zachowań i nie było momentów w których jakieś reakcje wydawały się nie logiczne.

 Był ledwie o krok od przejścia tej dziwnej granicy, kiedy człowiek wymyśla światy, bo nie umie żyć w tym, w którym utkwił.

Z początku bałam się o dwie postacie kobiece, jednak nie potrzebnie. Zwłaszcza jedna z nich miała spory potencjał by zostać jedną z tych wkurzających bohaterek. Tak się jednak nie stało. Wszystko w tej serii było dopięte na ostatni guzik. Nie jest to jakaś przygodówka, a akcja może nie pędzi w zawrotnym tempie, lecz jest właśnie podzielona na krótsze fragmenty co też jest chyba bardziej przystępną formą. Język jest prosty, ale nie infantylny a przy tym dynamiczny. I widać że od początku do końca wszystko było przemyślane by doprowadzić do końca, który mnie zwalił z nóg.
I możliwe że jest mi trochę ciężko znaleźć jakieś błędy również dlatego ze po prostu kocham Lokiego. Ale z czystym sumieniem mogę wam ją polecić, bo jest warta uwagi.
Pozdrawiam
~kociepełko




wtorek, 8 marca 2016

Serial na odmóżdżenie - IZombie

Pierwszy portret wykonany w 2016 roku przedstawia Rose Mclver w roli Olivii Moore z serialu iZombie. Jest to serial który wypełnia mi pustkę w miejscu w którym był Arrow i The Flash, a które mają przerwę w emisji. :c Serial ten (podobnie ja 2 wymienione wyżej) powstał na podstawie komiksów od DC.

O rysunku

 Rysunek powstał na podstawie jednego z plakatów promujących serial. Ciut przerażający uśmiech, wwiercające się w ciebie spojrzenie oraz mózg w rożku. Połączenie zaskakujące i fascynujące. Kolejną zaletą była kolorystyka. Oczy Liv cudownie zielone, białka na których widać żyłki, ciemna, miejscami czarna krew, różowopomarańczowy mózg i blada cera pięknie ze sobą kontrastują. Twarz niby blada i niezbyt ciekawa, po dokładnym przyjrzeniu sią odkrywa wiele odcieni zieleni i fioletu, które sprawiają że twarz ta wydaje się jeszcze bardziej nienaturalna i nieżywa. Niby białe włosy, które nabrały odcienia jasnej pistacji, połączonej z błękitem i blondem. Cienie pod oczami podkreślone burgundem i fioletem. Po prostu kocham to zdjęcie. Zdjęcie klik.

 
(kliknij aby powiekszyć)
Portretowi może daleko do doskonałości, ale myślę że wyszedł nieźle. Fakt że rysowałam na kartce do akwareli sprawił, że twarz i mózg nie wyglądają do końca realistycznie, bo odbiła się faktura papieru. Ale z drugiej strony podoba mi się taki efekt. Jestem zadowolona ze szkicu, który zajął mi ok. 1,5 h. Myślę że jest to jeden z tych portretów na których udało mi się oddać podobieństwo (przynajmniej w jakimś stopniu). Kolorowanie zajęło mi ok. 9 h. Sporo czasu zajął mi też dobór odpowiednich kolorów, i nie obyło się bez omyłek.
 

Nie podobają mi się usta, nie mogłam ani oddać ich koloru, ani faktury. Coś mi się zrobiło z jej prawym okiem, jest chyba ociupinkę niżej niż lewe, źle umiejscowiłam też jej prawą tęczówkę.
Więc całość powstała w ok 10 h Na formacie A4. Kredkami Derwent Coloursoft.

O serialu

Serial opowiada o Olivii Moore, zdyscyplinowanej, osiągającej sukcesy studentce medycyny, która pewnej feralnej nocy zostaje namówione na pójście na imprezę. Ot tak dla relaksu. I wszystko byłoby w porządku gdyby nie to że Liv budzi się następnego dnia w worku na zwłoki i wielkim apetytem na mózgi. W tym momencie jej życie wywraca się do góry nogami. Zrywa ona ze swoim narzeczonym, rzuca wymarzoną pracę i zatrudnia się w biurze koronera, by mieć stały dostęp do swojego pożywienia. Liv stara się zachowywać jak najbardziej zwyczajnie. Zjedzenie mózgu pozwala Liv żyć w miarę spokojnie, sprawia, że jej ciało nie zaczyna obumierać, ale ma też skutkiuboczne. Liv przejmuje część wspomnień oraz charakter swojej "ofiary". Wizje które ją nawiedzają pozwalają rozwiązać zagadki, morderstwa. Tak zostaje Medium pracującym dla policji w Seattle.


Na każdy odcinek przypada jedna sprawa morderstwa, nie jest ono zazwyczaj jakieś wybitne, jednak wystarczająco zajmujące. Coś co bardzo mi się spodobało w tym serialu to bohaterowie. Są ciekawi i każdego bez wyjątku polubiłam. Fakt że Liv w każdym odcinku jest trochę inna (wpływ mózgu na charakter) sprawia że każdy odcinek ogląda się z przyjemnością. W serialu jest dużo humoru, przez co nie wymaga on od widza zbyt dużego wysiłku. Sprawy na tyle proste że nie trzeba się nad nimi usilnie zastanawiać, a wszystko zawsze zmierza do określonego celu.
Mamy też wątek główny, czyli ogólnie znalezienie przyczyny Zombii oraz próba jego wyleczenia. Z tym mamy związane kilka spraw, które z biegiem odcinków nabierają  sensu. I tak jak 1 sezon był dużo spokojniejszy pod względem tego głównego wątku, tak w drugim sprawy nabierają tępa i w pewnym momencie potrzebuję odcinków jak Zombie mózgów.
Polecam ten serial. Jeśli znajdziecie trochę czasu warto na niego zerknąć. 
Pozdrawiam
~kociepelko
PS.:Darujcie sobie wszelkie spojlery w komentarzach. Pliss.
 

 

wtorek, 1 marca 2016

Dary Anioła Casandra Clare - recenzja

Najpierw słyszałam o książce. Później pojawiły sie jakieś reklamy filmu, potem spotkałam cały cykl w szkolnej bibliotece a ostatnio dotarły do mnie pogłoski o serialu. Więc następnym razem gdy tylko zobaczyłam w bibliotece 1 tom (o co jakoś zawsze trudno) wzięłam ja. Czy to była dobra decyzja? Zaraz się przekonacie.

Tytuł: Miasto kości
Cykl: Dary Anioła
Autor: Casandra Clare
Oryginalny tutuł: City of bones
Ilość stron: 512
Wydawnictwo: MAG
Data premiery: 28.08.2013
Kategoria: fantastyka, młodzieżowa

Książka opowiada o losach Clarisy Fray, przed którą matka ukrywała mroczną historię. Wszystko zaczyna się w klubie Pandemonium, gdzie Clare wraz z przyjacielem Simonem świętują jej 18. Okazuje się że Clare widzi dziwne rzeczy. Rzeczy, niedostępne dla zwykłych przyziemnych. Tej nocy życie Clare zmienia się drastycznie. Widzi ona bowiem, jak pewien przystojny chłopak wraz z dziewczyną i jeszcze jednym przyjacielem zabijają kogoś. W ciągu kilku następnych dni, widzi kolejne dziwne rzeczy, aż do wieczora w którym ktoś, a może cos porywa jej matkę. Tak Clarrisa zostaje wprowadzona do świata demonów, Nocnych Łowców, Czarowników...

Dawno temu kiedy anioł Anioł Razjel zmieszał swoją krew z krwią mężczyzn powstała rasa Nephilim, inaczej Nocni Łowcy. Mają oni jedno zadanie chronić przyziemnych (zwykłych ludzi) przed demonami oraz pilnować pokoju między ludźmi a Wampirami, Wilkołakami, Czarownikami i innymi stworami powstałymi z połączenia demonów i ludzi. Anioł Razjel przekazał Nocnym Łowcom 3 magiczne przedmioty: Miecz, Lustro i Kielich. Tak zwane dary Anioła.
Nie miałam co do tej książki wielkich nadziei. Ot tak obijała mi się o uszy już od jakiegos czasu. Nie zawiodłam moich nikłych oczekiwań, ale również mnie nie zauroczyła. Od początku gdzieś do połowy miałam wrażenie że są mi wciskane niektóre sceny na siłę. Że nie miały one większego znaczenia dla fabuły, miały tylko sprawić by książka była masywniejsza. Później było pod tym względem lepiej. Ale ogólnie czuję przesyt. Za dużo informacji naraz. Fajnie że jesteśmy od razu wciągnięci w akcję, ale momentami czułam że jestem informowana nie jak czytelnik ale jak dziecko, by zrozumieć to co dzieje się dalej.
Mamy kilka zaskakujących zwrotów akcji, które zdecydowanie oddziałują na emocje czytelnika. Nie jestem pewna czy pozytywnie. To jak skonstruowane są tutaj relacje i związki mocno mnie irytowało, mimo że było powtórzeniem znanych mi schematów z książek które bardzo lubię i gdzie wcale aż tak mi to nie przeszkadzało.

,,Sarkazm to ostatnia deska ratunku dla osób o upośledzonej wyobraźni"

Jeśli chodzi o bohaterów. To ciężko mi ich ocenić. Bardzo liczyłam między innymi na Jace, czyli jednego z Nocnych Łowców. Tego chłopaka, co jest arogancki, zły, trochę obrażony na świat ale w głębi duszy to skrzywdzony, który potrzebuje miłości. I liczyłam na niego. Bardzo. W końcu to taki prosty, ale przyjemny schemat. Ale do tych co czytały: Możecie go sobie wziąć, nie chcę go. Był nudny. O dziwo. Jego zachowanie względem Clare było bardzo irytujące, raz dosyć dosadnie pokazywał, że mu się podoba, a później był dla niej oschły. Zabrakło mi tego procesu, rozwijania tej znajomości, tej zażyłości między nimi.
Clare była w porządku. Udało jej się mnie nie irytować co jeśli chodzi o tę książkę już jest sukcesem. Zachowywała się dosyć odpowiedzialnie i racjonalnie, nie wydawała się mdła, więc nawet ją lubiłam.
Kolejnym z drużyny Łowców był Alec, o którym nawet nie będę pisać. Nie wyróżnia się, prawie mnie nie irytuje. Jedyne co mogłabym powiedzieć to mały spojlerem, a tego wam oszczędzę. Sympatią obdarzyłam Isabelle, siostrę Aleca. Bardzo fajna dziewczyna z charakterem, troszcząca się o przyjaciół, realistka z ostrym językiem. Oraz Simona, najlepszego przyjaciela od dziecka Clare. Wyszedł on Casandrze całkiem nieźle.

"Ten kto z uporem wypiera się brzydkich stron tego co robi nigdy nie wyciąga nauki ze swych błędów."
 
Język jest prosty i naturalny. Narracja 3-os. Pozwala na skupienie się na różnych bohaterach. Przypadł mi do gustu styl opisów, był łatwy w odbiorze a jednak wyjątkowo sugestywny i obrazowy, co pozwalała na dosłowne poczucie, scenerii, klimatu miejsc. Dobrze były skomponowane także opisy scen. Książka ta nie jest wybitna pod względem języka, ale nie odbiega mocno od standardów literatury młodzieżowej.
Podsumowując chyba nie mogę jej polecić. Płascy bohaterowie, luki w fabule i irytacja dotycząca niektórych wątków. Zamierzam przeczytać kolejny tom, ze względu na jedną kwestię, jestem bardzo ciekawa jak dalej autorka wywinie się z tej plątaniny uczuć i relacji. Gwiazdek 5/10.
Pozdrawiam
~kociepelko