czwartek, 31 grudnia 2015

Ostatni dzień roku, ostatnie szkice

 Nie wiem czy wy tak macie, ale ja bardzo często popadam w depresję by po dwóch dniach takiego smętnego nastroju obudzić się naładowaną pozytywną energią. Nastrój wpływa na postrzeganie samego siebie. I tak średnio 3 razy w tygodniu dopadają mnie myśli, jaka to nie jestem. Że brzydka, że gruba, że kompletne beztalencie bez zalet. Póżniej  to już sama się nakręcam. Mimo sfrustrowania próbuję coś narysować co zazwyczaj kończy się marnym rysunkiem, połamanymi ołówkami i stosikami z pogniecionych kartek. Same złe pomysły. Norma. Tak więc jakoś 3 dni temu znów dopadł mnie taki nastrój. Próbowałam narysować coś mega szczegółowego. I nic z tego nie wyszło. Mnóstwo zmarnowanych kartek. Zostawiłam to w spokoju. A że strasznie chciałam coś narysować (a przecież chcieć to móc) to postanowiłam zrobić sobie takie ćwiczenie by rysować rysunki maksymalnie 3 minuty. Znalazłam na necie przykładowe zdjęcia. Różne. I zaczęłam maziać.



Po pierwszym rysunku, byłam już zauroczona efektem "szybkiej kreski" oraz rozluźniona. Tak powstało 6 szkiców. Na pierwszym rysunku jeszcze ze stoperem w ręku odwzorowywałam murzynkę niosącą wodę na głowie. Zdjęcie było mega wyraziste, intensywne w kolorach. Ja miałam jeszcze dodać tło ale nie zdążyłam.
Kolejny rysunek to jakichś indianin, może meksykanin. Zdjęcie również nasycone. W tle dżungla o pięknym kolorze zieleni. A sam mężczyzna dosyć wychudzony idący mostem z gałęzi. Jeśli uda mi się znależć te zdjęcia postaram się je tutaj wstawić.

Szkice wykonałam cienkopisem 0.8 mm oraz dwoma odcieniami szarych Promarkerów Letraset. Mikołajkowy prezent. Póki co nie mam za dużo prac nimi wykonanych, ale tutaj naprawdę fajnie się sprawdziły. Grubsza końcówka pokrywa większą powierzchnie dzięki czemu szkice są szybkie i mają taki ciekawy charakter.


Na tym rysunku w tle miała być plaża. Ale nie do końca wiedziałam jak ją odwzorować. Poza tym staram się nie marnować moich promarkerów. Ponieważ jednak były drogie. Za mój komplet 14 + blender zapłaciłam 150 zł bez przesyłki. Więc staram się jak mogę ograniczać tą przyjemność.


 Na koniec moje dwa ulubione obrazki. Przypadło mi do gustu to jak wyszły te niedokładne szkice. Nie wiem. Mają coś w sobie.


Wydrukowane na większym na większym papierze pasowałyby do jakiegoś eleganckiego pomieszczenie. Nie wiem. Kojarzą mi się właśnie z takim surowym wnętrzem.
Dajcie znać jak wam się podobają. Poza tym jeszcze raz życzę wam wszystkiego najlepszego na nowy rok. Wystrzałowego sylwestra. I żeby ten rok przyniósł same dobre wspomnienia.
Pozdrawiam
~kociepełko
 

środa, 23 grudnia 2015

Wesolych świąt!

W planach miałam wstawić piękną notkę o moich pierwszych pierniczkach ale w pewnym momencie (zważywszy na moje moje kulinarne umiejętności, albo ich brak) doszłam do wniosku, że jak do całego rozgardiaszu w kuchni ( a  nawet poza nią, bo nie starczało mi miejsca) dołoże jeszcze aparat to po 1) Spalę moje pierniczki. 2) Utopię się w mące (co prawie sie zdarzylo) 3) Zniszcze aparat. 4) Oparzę się, skaleczę, spadnę ze stołka i na koniec wyląduję w szpitalu. Nie dziękuję.
Tak więc nie mam typowej notki świątecznej. Postanowiłam, że po prostu złożę wam życzenia.

Jeśli macie ochotę możecie skomentować renifera. Na szybko wykonany w gimpie. Bo coraz więcej rysuję na tablecie. :)

Wesołych świąt, dużo pierniczków, milo spędzonego czasu z rodziną, i udanych prezentów!

~kociepelko

niedziela, 13 grudnia 2015

Oliver Quin, Molly Hooper, Efie Trinket

Do wigilii zostało 11 dni, a za oknem jesienna pogoda. Wczoraj takie piękne słońce świeciło. Dzisiaj deszcz. A śniegu jak nie było tak nie ma. Jest mi z tego powodu przykro. Czy ktoś widział śnieg? Trafi on w tym roku na Mazowsze? Ale nie otym. Jakis czas temu skonczylam 3 portrety których jeszcze tu nie pokazywałam. Przedstawiają one postacie z serialu. Oraz z filmu.


O RYSUNKU:
 Pierwszy przedstawia Stephena Amella w roli Olivera Quina, czyli głównego bohatera z serialu Arrow.  Warto tu zaznaczyć, że jest to pierwszy portret mężczyzny w mojej kolekcji. I jak widać wyszedł źle. Miałam problem z odwzorowaniem rysów ponieważ na zdjęciu duża część twarzy była w cieniu, a ja jakoś nie potrafilam zróżnicować tych cieni by narysować to tak jak to widziałam. Wiec próbując sobie to uprośćić rozjaśniłam zdjęcie. Skrzydełko nosa z lewej strony mocno się skróciło, oko poleciało za wysoko. Ogólnie budowa twarzy (nie mówiąc juz o podobieństwie bardzo leży) Podoba mi się za to jak wyszła broda. Wyszła całkiem naturalnie. Ogólnie jestem nie zadowolona.
O SERIALU:
Serial jest współczesna ekranizacją komiksu o Zielonej Strzale. Z komiksami mam nie wiele wspólnego za to kiedyś (i w sumie nadal) bardzo lubiłam kreskówki o jego przygodach, dlatego zainteresowałam się tą ekranizacją. Głównym bohaterem jest Oliver Quin milioner. Podczas podroży jachtem zdarza sie katastrofa a Oliver trafia na wyspę, która okazuje się wyspą skazańców. Po 5 latach od katastrofy udaje mu się wrócić do Starling City. Ma teraz jeden cel. Uratować miasto.
Tak ma się fabuła. Pierwsze 2 sezony były bardzo dobre. Miały fajny mroczny klimat. Bohaterowie nie irytowali mnie za mocno icj postępowanie było w porządku. Rzecz inaczej się miała w 3 sezonie gdzie uczucia głownego bohatera i jego rozterki nad sensem życia, miłośćią i ogólną egzystencją przeszły na główny plan. Większość bohaterów mnie irytowała. Jednak końcówka tego sezonu pozytywnie mnie zaskoczyła. Dwa dni temu obejrzałam 1 odcinek 4 sezonu i muszę przyznać że jestem zaciekawiona. Nie jest to  może jakichś geniusz wśród seriali, ale potrafi wciągnąć. Więc w wolnej chwili polecam się tym zainteresować.


Kolejny portret, wykonany kredkami, przedstawia Mooly Hooper czyli jedną z pobocznych bohaterek słynnego serialu Sherlock. Jeśli chodzi o samą postać to jest ona cudowna, urocza i wogóle kochana.
O RYSUNKU:
Sama nie wiem jak to opisać. Teraz jak patrzę na ten rysunek to mam sprzeczne uczucia. Z jednej strony podoba mi się mnogość kolorów na twarzy, te złote jasne miejsca, oraz różowofioletowe cienie. A z drugiej wiem że w planach miałam stworzyć gładką powierzchnię która tutaj nie wyszła. Ogólnie fotografia troszkę zjadła kolory, chociaż i tak mniej niż to robi skaner. Rysy twarzy też troszkę popsułam. Ale chyba nie jest tak źle.

O SERIALU:
 Mówię tu o serialu BBC wyprodukowanym w 2010 roku. Opowiada on o współczesnym Sherlocku, któremu towarzyszy John Watson, lekarz wojskowy i razem rozwiązują oni zagadki. Bardzo ciekawie Benedict Cumberbath kreuje postać Sherlocka, jest bardziej cyniczny, momentami widać w nim szaleństwo. Ogólnie przeniesienie całej historii do współczesności. Odświeżenie starych przygód daje nowe spojrzenie na tą klasykę literatury. Póki co serial liczy 3 sezony po 3 godzinne lub półtoragodzinne odcinki. Kolejny sezon zaczną kręcić na wiosnę 2016, więc jeszcze trochę poczekam.  Ale ta obsada w specjalnym odcinku Sherlock i upiorna panna młoda zaprezentuje się w polskich kinach 7 styczniai i zostanie przeniesiona do wiktoriańskiego Londynu. Kto jeszcze nie widział tego serialu, serdecznie polecam.


O RYSUNKU:
Rysunek przedstawia Elisabeth Banks w roli Efie Trinket z Igrzysk Śmierci. Portret ten zaczęłam w tamtym roku keidy na święta dostałam 72 kredki Derwent. Kiedy zobaczyłam ilość tych kredek od razu pomyślałam o żywych i kolorowych strojach. Niestety po jakimś tygodniu porzuciłam pracę. I wierzcie mi czy nie chciałam ją dokończyć. Tak bardzo ale jakoś się nie składało. W sumie to uważałam ten fragment za bardzo dobry i bałam się postawić kolejnej kreski by wszystkiego nie zepsuć. Więc tak zostawiłam ten portret i myślałam że już nie dokończę, Ale udało się kilka dni po premierze 2 części Kosogłosa dokończyłam. I muszę przyznać że jestem z siebie dumna. Wszystko jest takie udziwnione a przy tym takie delikatne. Wyjątkowo podoba mi się kołnierz, chociaż w oryginale wyglądał nieco inaczej. Fajnie wpasował się w klimat kapitolu. W gryncie rzeczy załamałam się jakoś na włosach i nie potrafiłam ich dokończyć, ale udało się. I chociażby z tego powodu jestem z siebie dumna.


   
O FILMIE: 
W sumie nie mam wiele do powiedzenia. Z kina wyszłam dziwnie pusta. Przed wejściem byłam mega nakręcona na jakieś emocje, ale nic większego nie odczułam. Zabrakło mi tego czegoś. Film dobrze odzwierciedlał książkę. Gra aktorska na dobrym poziomie. Zaskoczenia żadnego nie było, w końcu czytałam książkę. Więc w sumie jeśli komuś książkowe zakończenie odpowiadało to nie będzie miał większych zastrzeżeń. Zabrakło mi za to jakiejś fajnej ścieżki dźwiękowej.
Dajcie znać jak podobają się wam rysunki i czy oglądaliście serial i film.
Buziaki
~kociepelko








niedziela, 29 listopada 2015

Oddam ci słońce

Jeśli kiedyś czułeś się inny. Jeśli uważałeś, że świat cię nie rozumie. Jeśli potrafisz dostrzec piękno otaczającego cię świata, spojrzeć głębiej. Jeśli straciłeś kogoś bliskiego. Jeśli byłeś szykanowany. Przeczytaj to. A jeśli nigdy się z tym nie spotkałeś - też przeczytaj. Ta książka pozwoli ci poczuć to wszystko, przeżyć na własnej skórze i nauczy patrzeć na świat ciut inaczej, pełniej.
Książka o której mówię to obyczajowa powieść dla młodzieży autorstwa Jandy Nelson ,,Oddam ci słońce"


Fabułę opowiem bardzo krótko, ponieważ każde dodatkowe zdanie odkryło by przed wami coś czego jeszcze nie chcielibyście wiedzieć. Głównymi bohaterami jak i narratorami są bliźnięta dwujajowe, spokojny Noah i nierozważna Jude. Oboje byli ze sobą bardzo blisko, ale tajemnice, które ich otaczały, powolnie  rodzący się brak zrozumienia i przedewszytskim brak szcerości sprawiło, że zaczęli się od siebie oddalać. Książka opowiada o ich odmiennych, a może całkiem podobnych światach. O tajemnicach, może nie mrocznych, ale istotnych dla każdego człowieka. Książka o akceptacji, miłości i o tym co może się stać z rodziną gdy ta przestanie ze sobą rozmawiać. Oddam ci słońce zmusza do przemyśleń o swoich własnych uczuciach. Jest jedną z tych książek, które zostają w pamięci, o których przez długi czas się nie zapomina.


Książka jest pisana z dwóch różnych stron, ale wydarzenia nie pokrywają się bo każdy bohater pisze w różnej terażniejszości. Noah opowiada o dzieciństwie, lub właściwie tym okresie przejściowym 13-14,5 lat, zaś Jude opowiada już o wydarzeniach, kiedy oboje mają po 16 lat. Bardzo podobał mi się taki zabieg. Był przemyślany, dokładny, pozwalał nie tylko na odniesienie wydarzeń do konkretnej osoby i zajrzenia do jej umysłu, lecz także spojrzenie na wydarzenia okiem dziecka i nastolatka. Język jest barwny, ale przystępny.

"Kiedy spotykasz pokrewną duszę, to tak jakbyś wszedł do domu, w którym już kiedyś byłeś - rozpoznajesz meble, obrazy na ścianach, książki na półkach, zawartość szuflad: znalazłbyś tam drogę nawet po ciemku."
 ,,Guillermo mówił,że pęknięcia i rysy to najciekawsza i najlepsza rzecz w moim portfolio. Może tak samo jest z ludźmi? "

Oprócz bohaterów głównych na brawa zasługuje wykreowanie postaci drugoplanowych jest i jak i całkiem pobocznych. Chciałabym rozwinąć temat o niektórych bohaterach, ale wiem, że to umniejszy radość czytania, więc powiem tylko że bardzo się cieszę, że  mogłam ich poznać.
Książka uczy, bawi, uczy i zadziwia. Ale przede wszystjun rozumie. Pokazuje psychikę młodego człowieka taką jaką jest - pogmatwaną.

 ,,Guillermo mówił,że pęknięcia i rysy to najciekawsza i najlepsza rzecz w moim portfolio. Może tak samo jest z ludźmi? "
 
Polecam wszystkim
Kociepelko

środa, 14 października 2015

Cienkopisy #2 Rogata wiedźma i Miedziany koliber

Mam ostatnio sporo na głowie i ogólnie ciągle jestem zajęta. Nie byłam przygotowana że powrót do szkoły będzie tak straszny. Jeszcze wrzesień jako tako, tak dopiero co rozpoczęty październik jest naprawdę tragiczny. Nie mam na nic czasu. Praktycznie ciągle się uczę. Często siedzę w szkole od 8 do 15 lub 16. Wracam i nawet nie mogę odpocząć. Nie wysypiam się. A to miał być tak piękny optymistyczny rok. A za mną dopiero miesiąc. Jestem zmęczona.
Więc wstawiam zaległe prace gdzieś z połowy września. Wykonanie długopisem, cienkopisem (do którego powoli się przekonuję) oraz kredkami KOH-I-NOOR i Derwent Artist. Coś w stylu prac które pokazywałam jeszcze w wakacje klik . I muszę przyznać że jestem z nich zadowolona.
Oto moja Rogata wiedźma. Pomysł na rysunek wpadł mi kiedy prawie zasnęłam na fizyce. Dowód że słabo sypiam.




Ogólnie efekt jest chyba dobry. Wyjątkowo podoba mi się ta praca. Mogłam dokładniej oddać włosy, ale w sumie wyglądają przyzwoicie. Źle wyszedł cień po lewej stronie twarzy. Jest za mocny, i mogłam go tak nie konturować. W poprzednich pracach do obrysowania użyłam długopisu. Wydawało mi się że cienkopis będzie zbyt intensywny. Zbyt ostry. Teraz stwierdzam że przyjemnie się nim rysuje. Efekt nadal nie jest taki jakbym chciała. Ale jeśli chodzi o mój wstręt do cienkopisów, to został on pokonany.

 

 Tutaj miało wyjść bardziej steam punkowo. Bardziej metalicznie. Nie dokońca to wyszło. Kiedy całość okonturowałam, pomyślałam że fajnie byłoby dodać gogle nad czołem, jednak nie mogłam tego wykonać bo kontury włosów wchodziły by w szkła, więc dodałam metalowy kwiat. Podoba mi się połączenie takich złoto miedzianych elementów z różem. Koliber wyszedł mi dosyć słabo. Za to fajnie wyszedł kolczyk. Na twarzy cały czas coś nie grało. I teraz już wiem co to jest. Usta powinny być zdecydowanie niżej. Ale ogólnie obie prace są chyba w porządku.
Chciałabym zaprosić was też na mojego instagrama @kociepelko . Dajcie znać jak podobają wam się te prace.
Całuski
~kociepelko


poniedziałek, 28 września 2015

Zapachowa woski- woski Yankee Candle


Woski do podgrzewaczy o pięknych nazwach, kolorach i przede wszystkim zapachach. Swój podgrzewacz dostałam już rok temu, jednak dopiero ostatnio stał się niezbędną częścią dnia. Wpłynęła na to moja słaba kondycja fizyczna i psychiczna, stres związany z ostatnią klasą gimnazjum i ogólne rozchwianie emocjonalne. Woski "zapalam" teraz dosyć często ich zapach mnie uspokaja, uszczęśliwia oraz pobudza do działania. Te zniewalające olejki zapachowe unoszące sie w powietrzu utulają moje nerwy. Składają poszarpany umysł z powrotem w całość.
Żeby cieszyć się piękną wonią można oczywiście użyć świeczek zapachowych lub kadzideł, jednak to właśnie woski zdobyły moje serduszko. Kadzidła zawsze drapały mnie w gardle więc odpadły, świeczki też bardzo lubię, lecz te które miałam nie powalały zapachem, a te ze specjalnie dobranymi nutami zapachowymi maja swoją cenę. Tak wiec zostały woski. Tanie, wydajne o pięknych zapachach.

Te których używam są firmy Yankee Candle. Jedna sztuka takiego wosku, starcza na dosyć długo. Zazwyczaj każdy wosk lamę na 4-5 części i zapach utrzymuje się w wosku do 8 godzin, czasem mniej czasem dłużej w zależności ile wosku położę na kominku oraz intensywności zapachu. Jeden wosk kosztuje w granicach od 5-10 zł za sztukę. Woski łamie się bardzo łatwo. Coś co bardzo mi się spodobało to faktura wosków, takie piaskowe granulki, nie wiem czemu ale uznałam że jest to bardzo miłe. Dochodzi również jednorazowy zakup kominka gdzie w zależności od wykonania, wyglądu i wielkości różni się ceną. Ceny oscylują w granicach 20-30 zł z dostawą przez internet, ale znajdziemy również modele po 60-80 zł. Do kominka potrzebujemy również bezzapachowych podgrzewaczy. Cena 3-5 zł za zestaw 15 świeczek.



Użycie wosków jest banalnie proste. Wystarczy połamać wosk i rozłożyć na przeznaczonej do tego podstawce. Zapalić świeczkę i poczekać aż wosk się rozpuści i zacznie uwalniać swój aromat.
Trudniejsza część polega na pozbyciu się zużytego wosku z podstawki. (Wosk się nie wypala, wyparowują tylko olejki eteryczne) Można rozpuszczony wosk zlewać z podstawki. Kiedyś zlewałam metalową formą do świeczek, ale jest to bardzo uciążliwe. Grozi zachlapaniem wszystkiego. Więc nie polecam.
Można wosk zmrozić w zamrażalniku a nastepnie po skurczeniu się wosku i podważeniu powinien odskoczyć. Choć muszę przyznać że mi to nie wychodzi. Tylko raz ładnie odskoczył. W innych wypadkach po prostu tylko się podrapał.

Oraz moja ulubiona metoda czyli użycie silikonowych foremek do babeczek. Dzięki użyciu foremek mamy pewność że są one odporne na wysokie temperatury, a po skończeniu palenia łatwo wyjąć wosk z foremki i dalej przechowywać. Jedynym minusem (albo to tylko moje osobiste odczucie) jest że chyba słabiej pachnie wtedy wosk niż w czasie palenia bezpośrednio na ceramice.
Jeśli jeszcze nie masz kominka to zdecydowanie powinieneś go zakupić. Bardzo polecam. Jest z nimi wiele zabawy. Mój nos nigdy nie był tak szczęśliwy, a ja tak pozytywnie nastawiona i pełna energii.
Pozdrawiam
~kociepelko

wtorek, 15 września 2015

,,Łza" czyli podróż w ocean


Potężne sztormy, niesamowite istoty i podwodne miasto. O Atlantydzie słyszał chyba każdy, mity i legendy krążące wokół niej. Ta książka to kolejna odsłona tego wiecznie żywego mitu.
Fabuła- pomysłowa, tajemnicza, magiczna.
Fabuła to chyba największy atut tej książki. Bo kogo nie zauroczyłaby pełna sekretów powieść o podwodnym świecie. Legenda zatopionej wyspy, przez jedną łzę. Podmorskie istoty wychodzące na ląd oraz przeznaczenie.



"Wiedza to władza, a władza demoralizuje. Demoralizacja prowadzi do wstydu i zepsucia. Niewiedza może nie jest błogosławieństwem, ale czasami jest lepsza od życia we wstydzie"


Los Eureki został przesądzony już dawno temu. Umrze lub przeżyje, ocali lub zniszczy świat. Matka Eureki przez całe życie pilnowała by z policzka dziewczyny nie spadła ani jedna łza, lecz teraz jej ciało pływa bezwładnie w oceanie. Zatopiona w swoim kochanym samochodzie. Taki sam los miał spotkać Eurekę, gdyby nie tajemniczy chłopak o oczach jak ocean - Ander. Pojawia się on przy Eurece w najmniej oczekiwanych momentach. Eureke roztrzęsiona przez śmierć matki - Diany, jest zagubiona w swoich uczuciach, walczy z macochą, kryje przed ojcem, nie potrafi otworzyć przed przyjaciółmi, ale coś ciągnie ją do Andera.
Bardzo podobał mi się wątek romansu w tej powieści. To jak powoli i delikatnie rozwijała się więź między Eureką a Anderem. Wątek pierwszej miłości. Te niewinne uczucie, którego główna bohaterka nie odczuwa, nie zauważa jak się zbliża.
Ogólnie książka oprócz fantastyki dotyka problemów nastolatków. W tle przewija się akceptacja wśród rówieśników. Bycie innym. Książka mówi o problemach w rozbitej rodzinie, braku zrozumienia od rodziców, o nienawiści do macochy.
Miejscami miałam wrażenie że styl autorki mnie przytłacza, mnogość szczegółów, przydługie opisy, które wpływały na całkowity odbiór książki - bardzo pozytywny, aczkolwiek sprawiały że akcja się dłużyła a wątki wolno rozwijały.

,,Ostatnią rzeczą jakiej spodziewamy się po innych, jest ostatnia rzecz którą robią zanim nauczymy się im nie ufać."

Co do bohaterów bardzo pozytywnie odebrałam Eurekę, nie była ona dziewczyną która od razu poleciała za Anderem, jak to się dzieje w wielu książkach młodzieżowych, ich relacja nie była przesłodzona, a one we wszystkim kierowała się rozumem. Bardzo polubiłam też matkę Eureki Dianę mimo że fizycznie nie ma jej już w świecie przedstawionym na każdym kroku czuć jej obecność.

,,Wiesz, języki mają skomplikowane drzewa genealogiczne, mieszane małżeństwa, przybrane dzieci, nawet bękarty. W historii języków można znaleźć niezliczone skandale, wiele morderstw dużo kazirodztwa"

Andera polubiłam od początku, dosłownie od prologu. Był tajemniczy, ale tak jakby nie obnosił się z tym. Był jak duch. Bardzo uroczy duch.
Zakończenie również mnie usatysfakcjonowało, pozwalające na zastanowienie co dalej się wydarzy ale nie urwany w środku akcji. Wymierzony i będący dobrym wstępem do kolejnej części.
Mimo, że książkę raz już odłożyłam bo mnie nie wciągnęła, muszę przyznać że cieszę się że ją skończyłam. Bo ze strony na stronę była coraz lepsza. Polecam przede wszystkim nastolatkom. Książka może nie wybitna ale świat wykreowany przez autorkę wspaniały. Liczę na więcej Atlantydy w drugim tomie.
Pozdrawiam
~kociepelko

piątek, 4 września 2015

Disney's princess

Witajcie kochani. Od początku roku minęły już 4 dni. Na pewno wszyscy stęsknili się za swoimi nauczycielami, tłokiem na korytarzach, i tym wiecznym brakiem czasu. Mi wraz z początkiem roku przybyło stresu, chociaż na ten temat wypowiem się kiedy indziej. Jeszcze przed rozpoczęciem stworzyłam sobie parę szkiców tytułowych disneyowskich księżniczek. A teraz kiedy potrzeba zrobić coś rozluźniającego, postanowiłam je pokolorować.

Potraktowałam to jako powrót do przeszłości. W tle puściłam sobie ulubione piosenki z tych ponadczasowych animacji. Obejrzałam po kawałku każdej z nich i tak naładowana pozytywną energią zaczęłam rysować.
Nie są wybitne pod względem technicznym, ale ogólnie bardzo mi się podobają. Możliwe że też dlatego że same animacje po prostu uwielbiam. I z pełnym przekonaniem stwierdzam że z disneya się nie wyrasta.
Po lewej mamy moją ulubioną księżniczkę z dzieciństwa czyli arabską Jasmine z Alladyna.
Po prawej stronie Arielkę, damską wersję Flina z Roszpunki, z której nie jestem zadowolona oraz Meridę która najbardziej przypadłą mi do gustu jeśli chodzi o rysunek.




Megara z Herkulesa animacji z której kocham muzykę.Esmeralda z Dzwonnika z Notre Dam. Oraz pięknowłosa Pocahontas.
 

Więc póki co jestem pozytywnie nakręcona tym rokiem szkolnym i wiążę z nim wielkie nadzieję. Mam nadzieję że będzie produktywny pod róznymi względami.

Pozdrawiam
~kociepelko








piątek, 28 sierpnia 2015

To jest dobra smierc, w koncu ratuje zycie.

Co by było gdyby ktoś postanowił zadecydować o twoim życiu? Gdybyś umarł w wieku 13 lat tylko dlatego że nie wykazałeś się niczym przeciętnym? Czy wyobrażasz sobie żeby rodzice oddali cię na śmierć? Państwo uznało że nie jesteś wystarczająco dobry by utrzymać cię do pełnoletności?
A może to jednak nie jest śmierć. W końcu każda część ciała zostaje utrzymana przy życiu w sterylnych laboratoriach czekając na odpowiednią osobę, która przyjmie twoją rękę, serce a nawet mózg?
  


"Moje życie nigdy nie było wiele warte, jednak teraz statystycznie rzecz ujmując, istnieje o wiele większa szansa na to że gdzieś na świecie jakaś część mnie przyczyni się do wielkości. Wolę byc po części wielkim niż całkowicie bezużytecznym."

Książka którą dziś wam zrecenzuję jest kolejną antyutopią. I jak każda książka z tego gatunku opisuje walkę o przetrwanie, o życie w chorym systemie, oraz możliwość zmian panujących reali. Podzieleni Neal Shusterman Druga Wojna Domowa, zwana również Wojną Moralną toczyła się między Obrońcami Życia a Zwolennikami Wolnego Wyboru. Druga strona konfliktu twierdziła że każda młoda matka ma prawo sama zadecydować o życiu, lub nie życiu swojego dziecka w dowolnym momencie przed przekroczeniem 18 roku życia, pierwsza że życie jest święte i nikt nie ma prawa decydować o jego zakończeniu. W końcu po długich i krwawych walkach podpisano kompromis. Kartę życia, mówiącą że "życie ludzkie jest nienaruszalne od momentu poczęcia aż do wieku lat trzynastych"

"Jednakże pomiędzy trzynastym a osiemnastym rokiem życia
rodzice mogą podjąć decyzję o "aborcji" z mocą wsteczną..
pod warunkiem że życie dziecka formalnie rzecz biorąc się nie zakończy.
Proces, w trakcie którego życie dziecka dobiega końca a mimo to wciąż trwa, nazywany jest podzieleniem.
Podzielenie jest obecnie powszechną i akceptowaną przez społeczeństwo praktyką."


Podzieleni opowiada o 3 nastolatków którzy cudem unikają podzielenia.
Connor, który sprawia rodzicom wiele kłopotów, Risa, wychowanka domu dziecka i Lev dziesięciorodny wychowany w religijnej rodzinie uważa swoje podzielenie za błogosławieństwo.
Dużym plusem książki jest sam zamysł. Ta okrutna wizja świata mocno do mnie przemówiła. Książka skłania do refleksji nad samą śmiercią, nad bogiem i niepodzielnością albo wogóle istnieniem duszy. Naszpikowana mądrymi sentencjami a całość podana z dużą ilością akcji wciąż pchającymi się do przodu wątkami. Fabuła jest dopracowana, wszystkie wątki przyjemnie się łączą, tworzą klimat powieści.

"Dostałem od niego jedynie prawy płat skroniowy. To zaledwie jedna z ośmiu części kory mózgowej, więc w siedmiu ósmych jestem sobą a w jednej ósmej nim."

Książka podzielona jest na 7 części poprzedzonych, wprowadzeniem w formie cytatu. A te na rozdziały opatrzone imionami bohaterów. I to chyba najbardziej mi się podobało. Poznajemy historie naprzemiennie z różnych punktów widzenia. A również osób postronnych takich jak Admirał lub nieznany nam Właściciel Lombardu . Narracja 3-osobowa poprowadzona po prostu genialnie, język bardzo przystępny i ta nieustająca akcja pozwalają na wczucie się w klimat, poznanie dogłębnie tego świata i zamykają cię w nim szczelnie. Z tych powodów książkę czyta się bardzo szybko. Nie można się od niej oderwać.



"Człowiek nie otrzymuje duszy, dopóki ktoś nie obdarzy go miłością."

Książka ukazuje też obojętność człowieka względem człowieka. Pokazuje jego najgorsze cechy takie jak chciwość i samolubność. W końcu jak można podzielić nic nikomu winnego człowieka tylko po to by odzyskać z niego części. Traktowanie go przedmiotowo jako fragmenty, nie jako całość. Obojętność rodziców! Którzy przez 13 lat opiekują troszczą i kochają a następnie przestają?

"Picasso musiał udowodnić światu że umie malować normalnie zanim zaczął malować jedno i drugie oko po tej samej stronie (...) Widzisz jeśli malujesz źle bo tylko na tyle cię stać to jesteś po prostu tępą dzidą. Ale jeżeli robisz to, ponieważ tego chcesz, wtedy jesteś artystą."

Cały moment podzielenia jest owiany tajemnicą, ośrodki donacyjne o których się nie mówi aż do pewnej sceny. Słyszałam o niej że jest wstrząsająca, poruszająca. Czytałam że na wielu osobach zrobila tak duże wrażenie że musieli odłożyć książkę i na spokojnie ptzetrawić tę scenę. Ja sama tego nie odczułam. Ona dobrze ukazała sam moment podzielenia, ale jakoś nie wzbudziła we mnie kontrowersji ani nic takiego. Liczyłam że będzie bardziej mroczna. Ostrzejsza?
Ogólnie książka fajnie pokazała całą ideę podzielenia, ale czegoś mi zabrakło, może właśnie jakiejś ostrzejszej sceny, bardziej brutalnej. Może mimo wszystko była dla mnie za lekka?
Polecam ją mimo tego jednego minusika bo historia jest bardzo wciągająca a bohaterów bardzo polubiłam. Byli dobrze wykreowani, każdy był inny oraz wszyscy wyewoluowali. Zmienili się. Byli charyzmatyczni i ciekawi.

Moja ocena: 7/10
Tytuł oryginalny: Unwind
Rok wydania: 2012
Wydawnictwo: Papierowy księżyc
Tłumaczenie: Łukasz Dunajski
Liczba stron: 444

Polecam i pozdrawiam
~kociepelko

wtorek, 18 sierpnia 2015

Jak przetrwać w szpitalu i nie zwariować

Nie mam zbytnio weny do pisania. Poprzedni tydzień spędziłam w szpitalu i nigdy nie pomyślałabym że można się tak zmęczyć leżeniem, siedzeniem i chodzeniem w kółko po oddziale. Z całego pobytu najciekawsze i o dziwo najprzyjemniejsze były badania, które jakoś urozmaicały rutynę. O tym co w szpitalach się dzieje i wszystkich nonsensach chyba nie trzeba pisać. Pytanie jak przetrwać i nie umrzeć ze znudzenia.
1. Nie zakładaj że wyjdziesz tego i tego dnia, w tym wypadku nie warto wierzyć lekarzom.
Poszłam w piątek po pierwszych badaniach, lekarz stwierdził że wystarczy obserwacja i w poniedziałek wyjdę do domu. Dwa dni jakoś przeboleję. W poniedziałek miałam mieć konsultację neurologiczną i wyjść do domu, ale kochana pani doktor się nie zjawiła. Obiecano że przyjdzie w wtorek i już wyjdę. Owszem wyszłam w czwartek bo kochana neurolog zleciła EEG i tomografię, pierwszy raz się zdarzyło że szpital bez żadnych wskazań sam zlecił dodatkowe badania.


2. Walcz o swoje i pilnuj lekarzy. Czyli znowu nie ufaj!
Ja jako 15-latka sama walczyć nie mogę ale gdyby nie mój tata który na izbę przyjęć mnie przywiózł, a następnie po 2-godzinnym czekaniu uprzejmie zapytał lekarkę "kiedy", dalej bym tam siedziała. Pani doktor stwierdziła równie uprzejmie "Moment. Ola, Ola.. Nie ma jej tutaj. Pielęgniarka widocznie zapomniała przynieść dokumenty, dobrze że pan zapytał."
3.Czytaj!
Muszę przyznać że przez pierwsze 3 dni, czytanie nie szło mi wcale, jednak następnie w 2 przeczytałam pół książki, którą a propos już skończyłam. (Zbieram myśli na recenzję.) To pozwala się rozluźnić i uspokoić no i umila czas.


4. Słuchaj muzyki.
Nie ważne na jakim oddziale jesteś, wszędzie są niepokojące dźwięki, warto się od nich odciąć, a nie znam lepszego sposobu.



5.Kabaret
Mnie wielce pomógł kabaret, przez te całe 5 dni naoglądałam się skeczy. Częściowo na TVP Rozrywka (telewizja na pediatrii była za darmo) częściowo przez internet.
6. Wyżyj się artystycznie.
Sama bym nie pomyślała, że w szpitalu jest tak twórcza aura. Rysowałam sporo. Więcej niż jak jestem w domu, a rysowanie to mój sprawdzony sposób na stres.

7. Ostatnia rada.
Warto mieć trochę suchego prowiantu. Ciastka ciasteczka, owoce, bardzo się w szpitalu przydają. Bo niektórych posiłków na prawdę nie sposób zjeść. W szpitalu coś albo jest bez smaku, i wtedy jeszcze da się to zjeść, albo jest tak obrzydliwe, że nie da się wcisnąć bo żołądek się buntuje. Warto wziąć ze sobą trochę soli i pieprzu, w niektórych wypadkach pomaga.
To na tyle jeśli chodzi o moje rady. Wróciłam do domu i jestem tak szczęśliwa. W końcu się mogę wyspać bo w szpitalu nijak mi to nie wychodziło.
Pozdrawiam i nikomu nie życzę
~kociepełko

wtorek, 4 sierpnia 2015

Intuos Pen & Touch - pierwsze spojrzenie

Byłam mega podekscytowana, bo o tablecie marzyłam ponad rok i dosłownie nie mogłam się doczekać. Nie przespałam nawet całej nocy i od 7 czekałam na kuriera, który swoją drogą przyszedł dopiero o 18:00. Model który zamówiłam to Intuos Pen & Touch S firmy Wacom. Zamawiałam go ze sklepu firmowego klik. Dodatkowo otrzymałam 2 programy graficzne Art Rage Studio i Autodesk Sketchbook Expres.


Po otrzymaniu paczki i otworzeniu jej zaczęła się najtrudniejsza dla mnie część, czyli instalacja sterowników oraz oprogramowania. W instrukcji było napisane że przy Windows 8 wystarczy podpiąć tablet i on sam powinien pobrać potrzebne pliki. W rzeczywistości nie było tak łatwo i kiedy myślałam, że będę mogła już go odpalić wyskakiwały różne okienka, przez które moje słabe mało informatyczne serduszko dostawało palpitacji. Dodatkowo doszły wszystkie licencje, ale ostatecznie się udało. Ale po kolei.
Tablet graficzny to urządzenie, ułatwiające pracę z programami graficznymi, pozwala na dokładniejsze zaznaczanie, lub korekcję zdjęć. Służy również do digital paintingu czyli rysunku cyfrowego. Możemy go też używać w zamian za zwykłą myszkę.
Tablet graficzny składa się z panelu oraz piórka (rysika). W zależności od modelu różnią się rozmiarem, ilością przycisków szybkiego dostępu czułością na nacisk oraz na kąt nachylenia. Panel roboczy jest odwzorowaniem ekranu, ruch piórka zostaje przeniesiony na ekran.

Od lat prym w tej dziedzinie wiedzie firma Wacom. Mój tablet to Intuos Pen & Touch Small. Czyli najmniejszy z nich wszystkich. Posiada 1024 poziomy nacisku, czyli nie jest jakiś mocno czuły, ale pozwala na odwzorowanie naturalnego nacisku. Co mnie zaskoczyło jest bardzo lekki. Trzyma się go w ręku i ma się wrażenie że to po prostu zeszyt. (Jest dużo lżejszy od mojego obecnego szkicownika.) Jest też cieńszy niż to przewidziałam i z początku trochę się bałam że go zaraz zarysuję albo nie wiem coś odłamię, ale nie. Jest w porządku.


Jest srebrno-czarny, a obszar roboczy na tablecie wyznaczają 4 małe kropeczki, bałam się że to będzie utrudniać pracę, ale w sumie i tak patrzy się na ekran, więc nie robi to różnicy. Z przycisków szybkiego dostępu znajdujących się na górze, na razie nie korzystam, ale chyba jednak wolałabym gdyby znajdowały się po bokach, takie rozmieszczenie jak np.: w Intuos Pro jest bardziej praktyczne. Z tyłu ma 4 antypoślizgowe punkty uniemożliwiające suwanie po biurku. Na górze znajduje się niebieskie miejsce na rysik. Bałam się że nie będę się umiała przestawić się a te piórko bo zazwyczaj rysuję ołówkiem, a nawet piszę cienkim długopisem, bo grubymi jest mi nie wygodnie, ale jednak jest w porządku, albo i lepiej.


Rysik posiada 2 końcówki piszącą oraz z tyłu wymazującą oraz 2 przyciski szybkiego dostępu.
Tablet podłącza się do laptopa za pomocą kabla USB albo dokupionego modułu Wireless, pozwalającego na wyłapanie tabletu za pomocą WiFi .
Po podłączeniu tabletu do komputera trzeba pobrać sterowniki ze strony producenta. Muszę przyznać że ja nie mogłam się połapać mimo że przy Windows 8 powinny pobrać się automatycznie. Do tego modelu tableta można pobrać 2 programy - Autodesk Sketchbook Expres i Artrage 3 Studio. Na temat programów wypowiem się może kiedy indziej, na razie nie bardzo je ogarniam.



Zaczęłam od dobrego starego Gimpa, czyli programu który mam i który ogarniam, ale jak się okazało, oprócz kursora tablet nie obsługuje, ani nacisku, ani gumki z drugiej strony, ani przycisków szybkiego przełączania. W chwili obecnej udało mi się to już po ustawiać.
Z początku miałam problemy z ruszaniem rysikiem, ale idzie mi już coraz lepiej. Nie potrafię jeszcze do końca ogarnąć jak zrobić ten efekt który mam w głowie. I na razie siła nacisku jedynie przeszkadza. Ale próbuję dalej. Mam za sobą parę szkiców. Próbę narysowania portretu. Także nie jest źle. Gotowe rysunki przedstawię niebawem.
Całuski :*
~kociepełko